sobota, 28 grudnia 2013

21. Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął - Jonas Jonasson

 

 

Cześć.

Dziś recenzja, a raczej moje subiektywne odczucia po przeczytaniu książki 

 

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonasa Jonassona. 

 

 

To pierwsza od dłuższego czasu papierowa książka, którą czytałam.

Tytułowy stulatek - Allan, wychodzi przez okno z domu spokojnej starości. Dzieje się to w dniu jego setnych urodzin, tuż przed imprezą z okazji jubileuszu. W tym miejscu kończy się standardowa i normalna opowieść. Zaczyna się pełna absurdu rodem z Monty Pytona lub Benny Hilla historia. Dalsze poczynania Allana Klarssona to zlepek niewiarygodnych zdarzeń i zaskakujący zlepek akcji. 

 

Muszę przyznać, że szwedzki pisarz ma bardzo bogatą wyobraźnię i chyba wciąż część dziecka w sobie. Momentami cisnęło mi się do głowy pytanie "Chłopie, co ty ćpałeś podczas pisania?". 

 

Treść książki dość dobrze oddaje jej wstęp:




W książce aktualne losy stulatka przeplatają się z historią jego życia. A jego historia to zlepek groteski i absurdu. 

Nie raz i nie dwa czytając tę książkę musiałam ją na chwilę odłożyć i pomyśleć.

 Czy ja na prawdę przeczytałam to co przeczytałam? 

Czy ten stuletni pan przed chwilą ukradł mafii walizkę pełną pieniędzy? 

Czy na prawdę zamroził faceta, który miał go zabić? 

I wszystko to zrobił "niechcący" z miną niewiniątka. 

Wracając do niezwykle barwnego życia. 

Alan zdążył siedzieć w wariatkowie, wysadzał mosty w Hiszpanii, pomógł skonstuować bombę atomową amerykanom. To dzięki niemu spadły później na Hiroszimę i Nagasaki. Upił się tequilą z prezydentem Trumanem, leciał samolotem z Churchilem, tulił do piersi Kim Dzong Ila, przeszedł pieszo Himalaje.

 Ale to tylko mały fragment jego przygód, krótki wycinek historii życia Allana.

Niestety co za dużo absurdu, to nie zdrowo. Tak w około 3/4 książki zaczyna się to wszystko nudzić, a przygody i opowieści stają się akceptowalne dopiero po paru głębszych.

Dla kogo polecam tę książkę? Jestem pewna, że nie wszystkim przypadnie do gustu. Ale jeśli jesteś fanem Monty Pytona lub masz już "lekko w czubie" to książka będzie idealna dla Ciebie. Przeniesiesz się w świat, gdzie każda strona przyniesie zaskoczenie i poznasz człowieka, który przeżył tyle, że mógłby obdzielić tym z 20 osób. 

Tak więc wyjmij z barku butelkę wina, usiądź wygodnie i zanurz się w nieprawdopodobną opowieść.

Na koniec krótki cytat z książki. Pierwszy i za razem mój ulubiony moment w którym się uśmiałam.

" Nie było nic złego w koledze Szefa, poza tym,  że miał odrobinę sumienia. Szef chciał pójść o krok dalej w interesach i dodawać do jedzenia formaliny. Słyszał, że tak robiono gdzieniegdzie w Azji. Miał pomysł na import szwedzkich klopsików z Filipin, tanio, statkami. Przy odpowiedniej ilości formaliny klopsiki zachowywałyby świeżość przez trzy miesiące, w razie potrzeby nawet w trzydziestostopniowym upale.

Cena skupu byłaby ta niska, że nie musieliby nawet nazywać klopsików szwedzkimi, żeby zrobić dobry interes. Wystarczyłoby, gdyby były duńskie, uważał Szef, ale kolega nie chciał w to wchodzić. Według jego opinii formalina była dobra do balsamowania zwłok, a nie do dawania klopsikom wiecznego żywota."


Pozdrawiam serdecznie

Anka

3 komentarze:

  1. Moja przygoda z tą książką zakończy się na Twojej recenzji, króra uświadomiła mi, że to nie moja bajka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że się przydałam i uchroniłam przed rozczarowaniem w trakcie czytania:)

      Usuń
  2. Tytuł pociągający, okładka też niczego sobie, po Twoim tekście widzę, że chyba sięgnę po tą książkę!

    OdpowiedzUsuń